Geoblog.pl    pestkam    Podróże    Afryka Zachodnia    Freetown
Zwiń mapę
2009
25
gru

Freetown

 
Sierra Leone
Sierra Leone, Freetown
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6139 km
 
Pierwszy dzień świąt.
Nareszcie chwila żeby w spokoju zebrać w myśli ten ostatni czas. Dni przedświąteczne spędziłyśmy w sierocińcu w Gloucester Village, na wzgórzach niedaleko Freetown. Fantastyczna dwudziestka dzieci zajmowała nam czas od rana do wieczora. Projekt fotograficzny się udał i wieziemy do domu masę fotografii. Po hałasie i tłoku panującym we Freetown - cisza tam, wygwieżdżone nocne niebo, parująca znad okolicznych lasów wilgoć - były odpoczynkiem. Nie udało się zostać z nimi na święta - więc świąteczne dni spędzamy w hoteliku przy plaży Lumley. Na wigilijną kolację złożyły się kalmary i barakuda ;) Jest nareszcie w miarę stały dostęp do internetu - słaby bo słaby, zalogowanie do poczty trwa kwadrans - ale zawsze to coś. Pierwsza, wstępna obróbka i selekcja fotografii pozwala zamieścić tu kilka w galerii. W domu pewnie dobre kilka dni pochłonie segregacja, przygotowanie do pokazu slajdów i wystawy.
Z obserwacji ogólnych.. W zasadzie jedyną 'niedogodnością' jest upał, przekraczający codziennie 30'C. Dla jednych to na pewno duży plus, dla mnie na dłuższą metę - uciążliwość. Ludzie - przyjaźni, pomocni, gościnni. Freetown rozłożone między górami a oceanem - z jednej strony pełne śmieci, robactwa i biedoty mieszkającej w slumsach, z drugiej strony - ujmujące na każdym kroku, to jakimś widokiem, to wygrzewającą się na kamieniu jaszczurką o żółto-pomarańczowym łebku, to uśmiechem jakiegoś dziecka.
Kissy Road, a właściwie Ross Road, przy której mieścił się nasz pierwszy hotelik (Samuel's Guesthouse, około 15$ za noc, wiadomości o takich noclegach nie udało się znaleźć w żadnym z trzech posiadanych przez nas przewodników), to jedna z ulic we wschodniej, ubogiej dzielnicy Freetown. Rejon ponoć niebezpieczny i pełen kryminalistów, powojennych niedobitków i wszelkiej maści zła. Nie doświadczyłyśmy tego ani przez moment. Sklepik z zimną Colą vis a vis prowadzony przez miłą starszą panią - był stałym punktem każdego wieczoru. Podobnie kobiety, które sprzedawały pieczone plantany i orzeszki. Na końcu naszej ulicy, prawie na nabrzeżu portu znajduje się zabytkowy budynek najstarszego uniwersytetu subsaharyjskiej Afryki. Bardzo zrujnowany, z roślinnością wyrastającą z rozpadających się murów - robi przygnębiające wrażenie. Dookoła rozłożone są blaszane budko-domki sprzedawców, szewców i krawców. Budynki dzisiejszego Fourah Bay College, który ma 4 wydziały kształcące około trzech tysięcy studentów znajdują się na wzgórzach w drodze do Gloucester i Regent Village. W porcie (dzielnica Cline Town) znajduje się też .. co może nieco dziwne – Narodowe Muzeum Kolei (National Railway Museum, pon.-sob. 9h30-17h). Założone przez pasjonatów i przez tychże prowadzone posiada w swoich zbiorach kilka odnowionych wagonów kolejowych z początku wieku. Z miejsc godnych odwiedzenia i polecenia koniecznie trzeba zobaczyć Muzeum Narodowe nieopodal Cotton Tree. Dwie niewielkie sale mieszczą przedmioty użytkowe, trochę lokalnej sztuki, a miły młody przewodnik opowiada historię mieszkańców Freetown od czasów kolonistów do dzisiaj. Nieopodal znajdują się jeszcze dwa miłe miejsca – jednym z nich jest piekarnia Salvonne's z rewelacyjnymi muffinkami i zawsze zimną Colą, a drugim Nix Nax z lokalnym jedzeniem za niewielkie pieniądze. Na każdym kroku kwitnie uliczny handel. Kupić można wszystko, począwszy od używanych podkoszulek, butów, plastikowych zabawek, przez książki, ozdoby do włosów i wszelkiej maści wytwory Chińskiej Republiki Ludowej. Jednak najważniejszy przedmiot handlu to woda – sprzedawana w plastikowych woreczkach o pojemności 500 ml albo w plastikowych butelkach. Co krok spotyka się chłopca lub dziewczynę z przenośną lodówką turystyczną na głowie, wykrzykujących 'cold water' w lokalnym krio. Ulica jest także czynną 24h jadłodajnią. Przekąsić można garść orzeszków ziemnych za 500 leonów czyli szóstą część dolara, albo chipsy z bananów w tej samej cenie . Większy głód zaspokoić powinny smażone plantany, kulki z bananów i mielonego ryżu albo ciasteczka, których jeszcze nie udało mi się skosztować. Z dużym głodem poradzi sobie danie z ryżu z sosem z mielonych liści kasawy, najczęściej pływają w nim kawałki ryby i/lub mięsa, wszystko razem naprawdę ostre – więc nie obejdzie się bez butelki wody lub lokalnego piwa. Częstym widokiem są również kramy z dymiącym piecykiem opalanym węglem drzewnym, na którym przyrządza się bądź to owoce morza, kraby i krewetki, bądź kawałki wołowiny, czasem także gady. Któregoś dnia miałam okazję zjeść uliczne śniadanie. Przekrojoną podłużną bułkę sprzedająca ją kobieta posmarowała pastą z fasoli, nałożyła na to kawałki ryby, poszatkowaną cebulę posypała obficie sproszkowaną papryką z pieprzem i owinąwszy wszystko w kawałek wczorajszej gazety wręczyła mi z uśmiechem tego lokalnego 'fish-doga'. Przed wyjazdem z Polski wszyscy uczulali na jakość wody, przestrzegali przed ulicznym jedzeniem, prosili pamiętać o odkażaniu rąk itp. Zdaje mi się jednak, że nie należy przesadzać. Póki co – na szczęście żadne żołądkowe niedogodności nie pojawiły się – nawet po pieczonym w skorupie krabie, którego ze smakiem pochłonęłam któregoś wieczoru. Można poznawać inny kraj i kulturę zwiedzając zabytki i rozmawiając z ludźmi – dla mnie jednak inny kraj nie istnieje dopóki nie spróbuję lokalnego jedzenia. Jego rozmaitych, odmiennych smaków i zapachów, sposobów łączenia produktów, wykorzystywania przypraw i roślin, których wcześniej nie znałam.
Na koniec tej obszerniejszej niż pozostałe notki – nieco fotografii, a ciąg dalszy afrykańskich przygód już niebawem.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (7)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 18 wpisów18 3 komentarze3 101 zdjęć101 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.11.2009 - 20.01.2010