Geoblog.pl    pestkam    Podróże    Afryka Zachodnia    Makeni
Zwiń mapę
2009
30
gru

Makeni

 
Sierra Leone
Sierra Leone, Makeni
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 6350 km
 
Europejskie przyjemnoœci.

Drugi dzien w Makeni, miescie bedacym stolica pólnocnej prowincji Sierra Leone. Po porannych odwiedzinach w domu dziecka, i rozmowie z prowadzacym go moim równolatkiem – Dauda, którego w mysli nazywam 'Dauda God Trust' z racji podpisu w przesylanych nam przez niego smsach.. ruszylysmy na wycieczke przez pobliskie wioski. Ala dzielnie konwersowala z Dauda, podczas gdy mnie dostal sie przewodnik o nieznanym imieniu, srednio znajacy angielski, ale starajacy sie pokazac i wytlumaczyc mi wszystko, co napotykalismy po drodze. Raczej z domyslów zatem niz z realnej znajomsci jezyka – wiem, ze miasto bylo calkowicie zniszczone podczas wojny, ze stacjonowaly tu oddzialy rebeliantów, które walczyly miedzy soba, ze wiekszosc mijanych po drodze budynków jest odbudowana na przestrzeni ostatnich lat.. Z trudem udalo mi sie wytlumaczyc nadgorliwemu przewodnikowi, ze radze sobie ze swoja praca i ze to, co chce sfotografowac pozostaje moim wyborem, niezaleznie od tego jak bardzo on naciska na to, zebym 'snap this building'.. Cóz – naciskanie migawki aparatu na szczescie zawsze mozna markowac. Swojz drogz – aparat zachowuje sie niczym rozkapryszona kobieta – raz po raz informujac o 'error 99' lub 'error 101' – mysle, ze to wplyw ciepla i wilgoci. Fotografie, które udaje sie zrobic, natychmiast, w miare mozliwosci zrzucam na komputer – wiec jest szansa przywiezc troche do domu.
Po odwiedzeniu okolicznych wiosek, chwilowym odpoczynku i zlapaniem czegos do jedzenia – kolejne spotkanie z naszymi przewodnikami – tym razem po to, by zobaczyc miasto. Przewedrowalysmy dzielnie ubogie dzielnice, w których mieszkaja dzieci z sierocinca. Wszedzie za nami rozlegaly sie krzyki 'oputu' – co w lokalnym dialekcie znaczy 'biala kobieta', 'bialy czlowiek'. W sumie lepsze to, niz 'white baby' rozlegajace sie za nami we Freetown, jednak moja cierpliwosc do bycia glównym obiektem zainteresowania zdaje sie osiagac granice wytrzymalosci.. Gdziekolwiek sie nie pojawimy, rozlega sie za nami – bo to znamienne – nawet jezeli ktos mija nas na drodze – to pytanie 'how are you' padnie z jego ust dopiero wówczas, kiedy nas minie – syczenie, cmokanie, nawolywanie 'white baby', white madames', white girls'.. Staram sie nie zwracaæ uwagi, nie obracac na kazde cmokniecie – ale nie jest to latwe i dzis jeden z mlodych chlopców przekroczyl granice mojej cierpliwosci, wymuszajac rzucone mu w zlosci i zniecierpliwieniu'fuck you guy'. Czesto jest tak, ze z ust mijanych kobiet pada pytanie 'how are you?' albo 'how do you do?' - odpowiedz 'I'm okay, thank you' prowokuje jedynie okrzyki 'yes, yes, all right'. Byc moze to jedyne znane przez nich frazy w angielskim, a nie w jego lokalnych odmianach jak krio, badz jezyki mende lub temne.
Makeni jest niewielkie, mapa w przewodniku Bradta w polaczeniu z mapa z Rough Guide stanowi z grubsza cos na ksztalt calosci – choc gotowa jestem ufundowac nagrode kartograficzna dla autorów obu map.. - w kazdym razie nieopodal miejsca naszego zakwaterowania znajduje sie libanski supermarket. Libanskie supermarkety pod wdziecznymi nazwami 'Saint's Mary supermarket's sa lokalna siecia podobna naszym Biedronkom lub Lidlom. Mozna w nich dostac wszystko (poza, bezskutecznie poszukiwanymi przez nas zatyczkami do uszu i lekami nasennymi) – od Coli, i wszelkiego rodzaju wyrobów czekoladowych, przez lokalna kawe, mrozonki, moskitiery, swiece, konserwy, az do sprowadzanych z zachodu alkoholi. Majac swiadomosc, ze w tym przybytku luksusu – mozemy zaspokoic swoje tesknoty za batonikami Bounty i Snickers – udalysmy sie na zakupy, które pochlonawszy okolo 10$ sprawily, ze mozemy rozkoszowac sie czekolada z orzechami i importowanym z Unii piwem .. Pod³lczenie do – dostepnej w naszym hoteliku sieci – okazalo sie nie lada wyzwaniem. Podczas gdy ja usilowalam zrzucic fotografie z aparatu na komputer, jednoczesnie starajac sie podladowac baterie w obu i uruchomic klimatyzacje w pokoju, Ala pertraktowala z czlowiekiem odpowiedzialnym za internet. Po pólgodzinie bezowocnej dyskusji – okazalo sie, ze wystarczylo zrestartowac router... Dzieki temu prostemu zabiegowi mamy – nie tylko my, ale i okoliczni mieszkancy, chcacy skorzystac z internetu – siec i jestesmy w stanie zalaczyc krótkie notki na blogi, wyslac wiadomosci do domów i dowiedziec sie co slychac w Polsce szykujacej sie do Sylwestra .. Szybkosc polaczenia uniemozliwia zalaczanie wiekszej ilosci fotografii, wiec tym razem jedynie kilka.

Makeni. 30.12.2009

Zanim wyruszymy dalej na polnoc, kolejny dzien spedzamy w Makeni. Dzis od rana ciezka praca w domu dziecka. Chcemy im pomoc, a jedyne co mozemy zrobic to postawic im profesjonalna strone internetowa, z porzadnym opisem co i jak, z fotografiami, z newsletterem itp., co na poczatek wymaga sfotografowania kazdego dziecka ... Zgodnie z umowa ma na nas czekac piecdziesiatka dzieci, kazdemu z nich trzeba zrobic portret. Szybko okazuje sie ze dzieci jest co najmniej dwa razy wiecej – wszak nie kazdego dnia odbywa sie sesja fotograficzna.. Zadne z nich nie mowi po angielsku, Ala probuje w lamanym, nauczonym napredce Temne tlumaczyc im jak maja sie ustawic i kiedy powinny sie usmiechnac. Znalazlszy jakies rozsadne miejsce, w ktorym sloñce bylo w miare znosne, a w tle nie bylo palm ani innej roslinnosci ruszylysmy.. Kiedy juz udalo sie zaczac fotografowac dzieci, okazalo sie, ze w kadrze pojawiaja sie czasem kurczaki.. Dzieciakow mialo byc pieciedzisiat, przeliczylysmy szacunkowo, ze robiac kazdemu trzy fotografie uwiniemy sie w maksymalnie trzy godziny, akurat wytrzyma bateria i zostanie jeszcze pol dnia na zwiedzanie miasta itp.. Dauda uznal chyba jednak, ze nie codzien trafia sie okazja sfotografowania wszystkich okolicznych dzieci i powyciagal jakies rozne nie wiadomo skad – w trakcie pracy zorientowalysmy sie, ze czterech pracujacych tam poza nim 'nauczycieli' i dwie 'nauczycielki' nie znaja tak naprawde czesci tych dzieci – poprosilysmy zeby nam zrobili liste – imie, nazwisko, numer – zebym sobie mogla po kolejnosci fotografii przypisac dziecko do zdjec... Okazalo sie to niewykonalne. Po dwoch godzinach zaczal sie poddawac aparat. Kazda kolejna fotografia jest wyzwaniem zarowno dla baterii, jak i dla naszej cierpliwosci. Aparat trzeba chlodzic. Oczekujace dzieci zdaja sie nic nie robic sobie z tego, ze mija kolejna godzina, jest samo po³udnie, a temperatura osiaga pewnie 40'C. W ciagu czterech godzin zrobilam ponad 300 fotografii, z reki, z dlugiego obiektywu, w ponad trzydziestu stopniach.. Padal aparat z goraca, padala bateria nienawykla do tak wytezonej pracy grzal sie komputer, na ktory od razu zrzucalam fotografie. Wszystko co uda³o sie nam zrobic bedzie do obrobienia w domu, mamy prowizoryczna liste imion i nazwisk dzieci, ktore w jakis sposob trzeba bedzie dopasowac do fotografii.. Lista mowi – ze sfotografowanych dzieci jest 104.. Nic dziwnego ze sprzet nie mogl podolac..Dauda przez caly dzien zdawa³ sie byc zachwycony wszystkim co robimy – jednak sam nie wykaza³ jakiejs specjalnej checi pomocy, czy podziekowania. Z drugiej zas strony jest dziwnie do nas 'przyklejony', chce odprowadzac nas do motelu i piec minut po rozstaniu zaczyna wysy³ac smsy. Zgrzane, zmeczone i troche zniecierpliwione podejsciem Daudy, w motelu przegladamy zdjecia, o ktorych ja od razu wiem, ze co najmniej polowe trzeba by poprawic, ale nawet nie smiem o tym wspomniec, Ala usiluje uratowac aparat. Wieczoremstaramy sie z grubsza zaplanowac dalsze dni naszej podrozy – po spedzeniu Nowego Roku w parku narodowym – wyruszymy na poludniowy wschod kraju. Rano pojawia sie Dauda, by zaprowadzic nas na dworzec.

 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 1.5% świata (3 państwa)
Zasoby: 18 wpisów18 3 komentarze3 101 zdjęć101 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróże
22.11.2009 - 20.01.2010